Matury zbliżają się wielkimi krokami - do pierwszych egzaminów został miesiąc. Dzisiaj przygotowałam dla Was wpis specjalny (długaśny), jakiego jeszcze u mnie nie było. Znajdziecie w nim moje wskazówki związane z maturą i innymi ważnymi egzaminami.
Ponieważ na przełomie maja i kwietnia będę musiała przystopować z blogowaniem, dlatego teraz pojawi się ten post, a projekt denko wrzucę jakoś w środku tygodnia, jako taki gratis ;). Zapraszam!
Moja matura miała miejsce w 2013r., dlatego wiele mogło się od tego czasu zmienić. W razie zastrzeżeń natury formalnej (co wnosimy na salę itp.) proszę mnie koniecznie poprawiać! Inne uwagi to moje osobiste wnioski, wysnute na postawie własnych doświadczeń.
Po pierwsze - żadnych nowych kosmetyków dzień przed egzaminem! Nie chcecie dostać reakcji alergicznej, spuchnąć i zacząć się dusić, prawda? Myślę, że to mogłoby być rozpraszające. Albo nawet uniemożliwić udział w maturze. Ja wiem, że dla niektórych egzaminatorów śmierć czy hospitalizacja to żaden powód, żeby się nie stawić, ale mimo wszystko po co sobie utrudniać... ;). Wg mnie optymalnym czasem na sprawdzenie, czy nic Wam nie szkodzi, jest mniej więcej tydzień odstępu, ale wyrocznią nie jestem. Bezpieczniej postawić na to, co już znacie. Właściwie tyczy się to praktycznie każdego ważnego wydarzenia w życiu.
Ja lubię przed stresującymi wydarzeniami zrobić sobie domowe spa - wykonuję łagodny peeling, maseczkę, maskę na włosy. Przed snem smaruję usta grubą warstwą balsamu lub miodu. Manicure i pedicure zwykle planuję na 2-3 dni wcześniej - ponieważ na dłoniach robię hybrydy, to akurat jestem w stanie wykonać każdy krok spokojnie i dokładnie, a w razie czego mam czas na poprawki. Na stopach używam zwykłych lakierów, akurat tam trzymają się bez zarzutu, więc dzień czy dwa nie robi mi różnicy. Pamiętajcie o starannym piłowaniu paznokci, aby zminimalizować ryzyko zaciągnięcia nimi rajstop!
Kiedy czeka nas ważne wydarzenie, może przytrafić się bezsenna noc. O moich metodach walki z nimi przeczytacie w części trzeciej, natomiast tutaj kilka porad, jak spróbować zminimalizować jej skutki. Twarz myję żelem o orzeźwiającym zapachu (takie są najlepsze, aby się rozbudzić), na koniec spłukuję ją kilka razy zimną wodą (pomaga zwalczyć opuchliznę i zmywa resztki snu),osuszam ręczniczkiem. Spryskuję buzię tonikiem, nakładam lekki, ale dobrze nawilżający krem lub żel aloesowy. W ostatnich ulubieńcach podrzucałam Wam mój trik na podpuchnięte oczy - schłodzone płatki kolagenowe. Jeśli ich nie macie, możecie użyć torebek po herbacie albo łyżeczek - po kilku chwilach w lodówce działają jak zimne kompresy.
Makijaż w takim dniu musi być przede wszystkim trwały, niewymagający myślenia ani ciągłego poprawiania, bez trudnych, graficznych elementów. Mój sprawdzony makeup:
Na twarz nałożyłam cienką warstwę Mac Pro Longwear za pomocą gąbeczki Real Techniques (z tańszych i bardziej dostępnych podkładów warto spróbować Catrice Liquid Coverage, ma on też trochę mocniejsze krycie). Cieniutkie, dobrze wklepane warstwy trzymają się znacznie lepiej! Na niedoskonałości użyłam Catrice Camoflage w wersji kremowej, pod oczy wybrałam korektor Collection Lasting Perfection (Najlepiej sprawdza mi się, kiedy jestem niewyspana, a czeka mnie długi dzień, jednak może być dość ciężki - nie nadużywajcie go!). Wszystko utrwaliłam tą samą zwilżoną gąbeczką (okazuje się, że to świetna metoda, efekty utrzymują się o wiele dłużej) przy pomocy pudru bambusowego Ecocera (dobrze matuje). W strategicznych miejscach (pod oczami, w bruździe nosowo-wargowej) wykonałam baking (wiele o tej metodzie poczytacie w internecie), dzięki czemu kremowe produkty nie wchodzą tak łatwo w zmarszczki. Twarz wymodelowałam jasnym bronzerem Sensique oraz rozświetlaczem My Secret,dzięki czemu buzia zrobiła się bardziej żywa i trójwymiarowa. Wyjątkowo zrezygnowałam z różu, gdyż w chwilach w stresu często robi mi się gorąco i rumienię się dość mocno sama z siebie. Jeżeli macie tendencję raczej do blednięcia - możecie go śmiało użyć.
Brwi podkreśliłam kredką Golden Rose i lekko przeczesałam żelem Wibo Eyebrow Fixer (moim zdaniem nadaje się tylko dla osób oczekujących lekkiego utrwalenia). Na powieki nałożyłam ten sam korektor, co pod oczy, aby pełnił funkcję bazy, całą powiekę ruchomą pokryłam matowym beżowym cieniem (u mnie Nyx Seoul), po czym załamanie wymodelowałam bronzerem, a wewnętrzny kącik rozświetliłam rozświetlaczem. Na górną linię rzęs nałożyłam żelową kredkę Avon w odcieniu brązu z delikatnymi drobinkami, po czym lekko roztarłam ją pędzlem. Tym samym pędzelkiem i resztkami kredki podkreślam zewnętrzną część dolnej powieki. Linię wodną maluję cielistą kredką Golden Rose Miracle Pencil. Rzęsy podkręcam zalotką i tuszuję wodoodpornym tuszem Maybelline Lash Sensational. Usta pomalowałam tylko pomadką ochronną Carmex. Wszystko delikatnie spryskałam mgiełką wody, aby zdjąć pudrowość i scalić poszczególne warstwy.
Dlaczego taki makijaż? Przede wszystkim musi on wytrwać w ekstremalnych warunkach (pot, łzy, zaduch) przez co najmniej kilka godzin, dlatego stawiam na produkty długotrwałe, wodoodporne, zastygające i matujące. Rezygnuję ze skomplikowanego cieniowania i kreski - w stresującej chwili nie chcę dokładać sobie nerwów, że coś pójdzie nie tak, a ja nie mam czasu tego naprawić. Mniejsza liczba produktów (bronzer i rozświetlacz zamiast cieni) to mniej nerwowego grzebania w kosmetyczce i ukłon (choć niewielki) w stronę minimalizmu. Usta bez koloru to zabezpieczenie na wypadek nerwowego zaciskania i "skubania" warg, poza tym zjedzona pomadka i związany z nią nieapetyczny wygląd to dodatkowa porcja zbędnego stresu. Nie wiem nawet, czy można wnieść na salę pomadkę ochronną, więc lepiej nałożyć warstwę przed wejściem - chociaż częściowo unikniecie spierzchnięcia wywołanego nerwami. Właściwie w razie czego możecie mieć ją chyba w kieszonce żakietu - jak coś zgłoście wyjście do toalety, żeby uniknąć podejrzanego grzebania w kieszeniach. Pamiętajcie, że to tylko inspiracja - ja pomalowana czuję się pewniejsza siebie i nie przejmuję się, czy nie wyglądam beznadziejnie, ale Wy wcale nie musicie nic nakładać! Albo nałóżcie tylko trochę. Najważniejsze, żebyście czuli się pewnie!
Biała koszula to dobra baza do wszystkiego. Można zestawić ją z klasyczną czarną spódniczką lub eleganckimi spodniami. Warto mieć co najmniej dwie - od razu po przyjściu z pierwszego egzaminu robimy ekspresowe pranie odświeżające, bluzka ma czas wyschnąć, a Wy macie kiedy ją wyprasować (albo wyprosić kogoś, żeby zrobił to za Was ;D). Można wymienić ją z klasyczną małą czarną sukienką. Warto mieć coś na ramiona - żakiet lub stonowany, gładki kardigan. Jeśli dzień będzie zimny, to ochroni Was przed chłodem zewnętrznym, a jeśli ze strachu zrobi Wam się lodowato - macie się czym owinąć ;). Ogółem strój na cebulkę sprawdza się w większości przypadków. Niezłym wyborem są odcienie granatu - jak głosi Radzka " kojarzy się z dyscypliną i odpowiedzialnością (...). wzbudza zaufanie, a jeśli połączysz go z bielą, wydasz się osobą kompetentną i rzetelną." A tego chyba chcemy na egzaminie, nie? Jeśli wybierzecie pod żakiet elegancką bluzeczkę albo koszulę w odcieniach pasteli, też moim zdaniem będzie ok, a przy okazji możecie przemycić coś bardziej w swoim stylu. Warto postawić na antyperspirant typu "invisible" aby uniknąć plam (przy nadmiernej potliwości pamiętajcie o przewiewnych materiałach, mnie pomaga też tzw. bloker). Trik na rajstopy - spryskane lakierem do włosów przed założeniem (a najlepiej też po), są trwalsze i mniej się zaciągają.
Osobiście jestem antyfanką wszelkich butów sportowych na egzaminach - takie eklektyczne zestawienia sukienki i adidasów wyglądają spoko na co dzień, ale na maturę moim zdaniem lepiej odpuścić. Możecie nazwać mnie starą ciotką, ale w końcu takie zasiadają w komisji i Was oceniają :D. Jeżeli uwielbiacie szpilki, umiecie w nich chodzić i macie super wygodny model - nie krępujcie się, będą wyglądać idealnie! Jeżeli powyższe stwierdzenia Was nie dotyczą, lepiej postawić na płaskie balerinki - też stosowne, ale mniej "zabójcze". Grunt, żeby czyste i wygodne - nic tak nie rozprasza, jak obtarte stopy. Jeśli już przytrafi Wam się pęcherz, to polecam specjalne plastry (jak powiecie w aptece, że na pęcherze, to powinni widzieć). Są trochę droższe od zwykłych, ale uratowały mi życie na studniówce - idealnie się trzymają i minimalizują ból. Warto mieć je w torebce! A propos torebki - u mnie w szkole zostawiało się je przed egzaminem w innej sali i odbierało po oddaniu pracy. Na salę można było wziąć tylko określone odgórnie przybory (nauczyciele pewnie już Wam powiedzieli jakie). Podobno nie wolno mieć ze sobą żadnych maskotek na szczęście - jak mieć ze sobą mimo wszystko jakiś talizman? Pożyczcie od bliskiej osoby, która dobrze Wam życzy, jakiś biżuteryjny drobiazg. W razie chwilowego zastoju umysłowego patrzycie sobie na taki pierścionek/wisiorek/wstaw co chcesz i robi Wam się cieplej na sercu - w końcu ktoś w Was wierzy. Zresztą ładna biżuteria fajnie dopełnia elegancki strój. Pamiętajcie jednak, aby unikać wszelkich dzwoniących ozdób - to rozprasza Was i otoczenie!
Bielizna - czerwone majtki na szczęście (nie można rezygnować z żadnej możliwości!) będą jak najbardziej okej, ale czerwony stanik to za dużo - cielisty będzie najlepszy, mniej odznacza się pod jasnymi bluzkami niż kolorowy, czy o dziwo nawet biały. Epatowanie bielizną w ogóle jest nie fair - przecież nie chcecie, żeby inni piszący gapili się na Wasze "wnętrze" i potem oskarżyli Was o kiepskie wyniki? A ja chcecie, to macie miesiąc na przemyślenie swoje życia ;P.
Na początek triki podczas nauki: wiadomo, najlepiej zrozumieć. Ale jak się nie da, to trzeba próbować inaczej. Ciągi słów, w których ważna jest kolejność to mała zmora - mnie pomaga układanie z nimi kretyńskich zdań i wierszyków (paradoksalnie takie głupie teksty bardziej trzymają się mojej głowy), czasami nucę je sobie na jakąś znaną melodię. Zwykle pomaga mi też nauka dwuetapowa - najpierw robię skrót z notatek, potem zaznaczam w nich kolorami najważniejsze słowa. Następnie czytam i czytam, starając się coraz więcej zapamiętywać, a mniej patrzeć na kartkę. Na koniec lubię "przepracować" materiał z kimś innym, pogadać, popytać się wzajemnie. Ale to już zależy od indywidualnego stylu nauki danej osoby.
A jak walczę ze stresem? Mnie pomaga świadomość, że z moim wyglądem jest wszystko okej - mam staranny makijaż, czyste włosy, ładnie pachnę (na egzaminie unikajcie bardzo słodkich, mdlących perfum, są trudne do zniesienia w dusznych pomieszczeniach), mam wyprasowane ubrania i buty w dobrym stanie. Dlatego garderobę i dodatki przygotowuję sobie dzień wcześniej (a dwa-trzy dni wcześniej upewniam się, że wszystko jest czyste i zacerowane, aby mieć czas na prasowanie i ewentualne naprawy, a w ostateczności jeszcze zakupy), robię spa (warto uprzedzić domowników, że przejmujecie łazienkę na dłużej!), słucham sobie audiobooka lub oglądam youtube/seriale, czytam książkę. Wciągniecie się w czyjeś losy bardzo odciąga uwagę od własnych problemów ;). Jeśli nie mogę zasnąć, to dobrze robi mi właśnie coś do słuchania - możecie wybrać audiobooka książki, którą już znacie (nie będzie Was kusiła fabuła), u mnie rewelacyjnie sprawdzają się bajki dla dzieci (zwłaszcza mój ukochany Kubuś Puchatek). Postawcie na siebie - zjedzcie coś, co naprawdę lubicie, bez przejmowania się kaloriami. Zróbcie to, co najbardziej lubicie. Postarajcie się wyspać. A przede wszystkim pamiętajcie, że dacie sobie radę, jak miliony innych ludzi na świecie. A nawet jak nie wszystko pójdzie najlepiej, to są inne ścieżki - może akurat odkryjecie nowy talent? Choćby do kombinowania ;).
Powodzenia wszystkim, trzymam kciuki za maturzystów i tych, przed którymi sesja! Dawajcie znać, jakie są Wasze sposoby na stres i łatwiejszą naukę!
Buziaki :*
Rety! Ja już jestem prawie 20lat po maturze, moja córka ma jeszcze trochę czasu i wcale mi sie do tego nie spieszy :)
OdpowiedzUsuńOby dzieciństwo trwało jak najdłużej ;)
Usuńja jestem już dawno po maturze ;) ale niektóre rady są bardzo uniwersalne i przydadzą się również w innych sytuacjach :) muszę wypróbować ten trik ze spryskiwaniem rajstop lakierem :D
OdpowiedzUsuńJa ogólnie unikam cienkich rajstop jak mogę, ale pamiętam, że w awaryjnych sytuacjach, kiedy już musiałam je włożyć, to nieźle się sprawdzał ;)
UsuńJa już po maturze, z perspektywy studiów patrze na nią zupełnie inaczej i moim zdaniem to błahostka ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło,
http://loveshinny.pl
Na studiach taka matura jest co pół roku ;)
UsuńPozdrawiam również!
Właśnie sobie uświadomiłam, jaka ja już jestem stara, bo moją maturę pisałam już dawno daaaaawno temu :P
OdpowiedzUsuńCzas leci szybciej, niż myślimy ;)
UsuńTrzymam kciuki za tegorocznych maturzystów ;) Od mojej minęło już 9 lat... Ja jakoś nie miałam czerwonej bielizny :D
OdpowiedzUsuńNajważniejsze jest to, co się ma w głowie ;D
UsuńOd mojej matury minęło już sporo czasu i wspominam ją bardzo dobrze. Przyznaję, że kilka trików znam. Myślę, że ten post przyda się nie tylko maturzystom.
OdpowiedzUsuńTeż tak myślę :) Stres niestety dopada nas coraz częściej...
UsuńJa już mam maturę za sobą, ale pamiętam ją jakby była wczoraj :D Miałam codzienny, prosty makijaż, rozkloszowaną, szarą/czarną spódnicę/spodnie, białą bluzkę i czarny/granatowy żakiet. Raczej klasycznie, mogłabym powiedzieć, że też "codziennie", bo zazwyczaj ubierałam (i nadal ubieram) się dość elegancko :)
OdpowiedzUsuńA poza tym, pamiętam, że miałam czerwoną bieliznę (tylko dół) :D :D :D Na szczęście! I matura dobrze poszła :D
Ja w liceum też miałam bardzo elegancki styl, sporo mi z tamtych czasów zostało - mam zdecydowanie więcej spódnic niż spodni, a moimi najbardziej sportowymi butami jest para trampek :D
UsuńMoja matura była w 2015 ;-) Na szczęście już za mną :)) Ale makijaż idealny na każdy egzamin ;-)
OdpowiedzUsuńTeż mi się tak wydaje :)
Usuń