W ubiegłym miesiącu w ramach prezentu urodzinowego trafiła do mnie książka Naomi Moriyamy i Williama Doyla "Japonki nie tyją i się nie starzeją". Brzmi kusząco, prawda? Fajnie byłoby pozostać wiecznie szczupłym i młodym, dlatego z zaciekawieniem zabrałam się do lektury, a dzisiaj wracam z recenzją. Zapraszam!
Autorką książki jest Naomi Moriyama - rodowita tokijka (w pracy nad książką wspomagał ją mąż - pisarz). W dzieciństwie poznała tradycyjną japońską kuchnię, zarówno w jej bardziej wiejskim (podczas wakacji u dziadków), jak i miejskim wydaniu (tutaj wzorem była matka). Podczas studiów w Ameryce sporo przytyła i doceniła zdrową i pyszną dietę azjatycką, praktykowaną w jej rodzinie od zawsze i postanowiła wprowadzić tamtejsze nawyki żywieniowe do swojego życia.
W książce odnaleźć można wiele naukowych dowodów i statystyk porównujących dietę i styl życia mieszkańców krajów zachodnich i Japończyków, a także opis konsekwencji płynących z różnic między nimi. W kraju kwitnącej wiśni wskaźniki otyłości pozostają najniższe (3% kobiet i mężczyzn, dla porównania w Grecji to 27% panów i 38% pań). Równocześnie średnia przewidywana długość życia jest tam najwyższa (82 lata), a wydatki na służbę zdrowia najniższe! Jak to możliwe? Autorka jako źródła tego fenomenu wymienia odpowiedni sposób żywienia i styl życia. Przytacza wiele wypowiedzi naukowców i lekarzy, którzy określają japońską dietę jako najzdrowszą na świecie. I tutaj pierwszy klops- niestety wśród krajów uwzględnionych w statystykach nie ma Polski, więc ciężko mi odnieść dane do siebie. Jeśli wiecie coś na ten temat, koniecznie napiszcie w komentarzach!
Dieta oparta jest na 7 filarach: rybach, warzywach, ryżu, soi, makaronie, herbacie i owocach. Każdy z nich opisany jest szczegółowo w osobnym podrozdziale. Autorka opisuje zwyczaje żywieniowe Japończyków przez pryzmat swojej rodziny - chętnie opowiada o tym, jak jej matka od rana krzątała się w swojej mikroskopijnej kuchni (chyba mam azjatyckie mieszkanko :D), pieszo lub rowerem udawała się na codzienne zakupy, aby podać swoim bliskim świeże produkty. Wspomina także wakacje w gospodarstwie dziadków, gdzie na stole zawsze stały ryżowe kuleczki, a na deser podawano świeże owoce z własnych upraw. Opisy są bardzo sugestywne, z przyjemnością wyobrażałam sobie zakamarki rybnego targu czy mandarynkowego gaju. Taki osobisty rys urozmaica suche fakty, a książka staje się o wiele ciekawsza i przystępniejsza w odbiorze.
W każdym rozdziale zawarte są przepisy nawiązujące do treści: na konkretny produkt czy rodzaj posiłku. Znajdziemy tu też listę zakupów, czyli elementy niezbędne do wykonania opisanych potraw i nadania naszej diecie bardziej japońskiego charakteru. I tutaj jest pies pogrzebany. Książka ewidentnie nie jest napisana na rynek polski, a przynajmniej nijak nie przystaje do rzeczywistości, która otacza mnie w moim mieście. Bo o ile tofu, łososia czy makaron mogę dostać u siebie w markecie, płatki bonito mogę wykopać w necie lub poszukać w pobliskim dużym mieście, o tyle rzodkwi daikon nie kupię, ponieważ sprzedaje się ją tylko świeżą. I za przeproszeniem dupa. W mojej okolicy takich cudów nie ma. I większość przepisów musi odejść w zapomnienie. Poza tym każdy z nich wymaga ode mnie zakupu jakichś dodatkowych składników, których ceny na ogół pozostają dosyć wysokie. Ale nie ma się co poddawać - przepisów mamy autorki nie spróbuję, ale zawsze warto wprowadzić chociaż część pomysłów. W ten oto sposób skosztowałam pierwszy raz w życiu sushi (niestety, doświadczenie było fatalne, gdyż podejrzewam, że stało się ono przyczyną mojego zatrucia, resztę sobie dopowiedzcie) oraz tofu - tym razem eksperyment pozytywny, zrobiłam paluszki w panierce z otrębów i były całkiem całkiem :). Spodziewałam się chyba czegoś gorszego, to pewnie kwestia tego, że mimo wszystko w naszym kraju tofu figuruje na liście "paskudne jedzenie, z którego się śmiejemy". Planuję wprowadzić więcej ryżu do diety (brązowy bardzo polubiłam, szkoda, że gotuje się tak długo EDIT: w Biedrze właśnie rzucili taki 10-minutowy!), gryczanego makaronu soba spróbowałam na wyprzedaży w Biedronce i kupiłam już kolejne opakowanie. Chcę jeszcze bardziej wykorzystywać dobrodziejstwa sezonowych warzyw (mam nieustanny szał na kalafiora i fasolkę szparagową), nawet muffinki zrobiłam z marchewki :D. Jeśli dzięki temu będę wyglądać chociaż trochę lepiej, to warto.
A Wy czytaliście już tę książkę? Może macie ulubione japońskie dania lub restauracje?
Buziaki :*
Brzmi kusząco :)
OdpowiedzUsuńW takim razie się skuś ;) Widziałam je dziś w Biedronce!
UsuńTej jeszcze nie czytałam :)
OdpowiedzUsuńja też nie ;)
UsuńA zamierzacie się skusić? :)
UsuńJeszcze jej nie czytałam, ale mam w planach :)
OdpowiedzUsuńJak przeczytasz, koniecznie podziel się opinią! :)
UsuńBrzmi ciekawie :) Ja nawyki żywieniowe zmieniłam ze względów zdrowotnych i jestem zadowolona. Zamiast ziemniaków kasza jaglana, ryż brązowy i makaron pełnoziarnisty to klucz do sukcesu. Warzywa sezonowe to wiadomo, tanie, smaczne a tyle można wyczarować. Oprócz tego na zimę czeka kilkadziesiąt świeżo zakiszonych słoików ogórasów :D
OdpowiedzUsuńOoo, ogórasków zazdroszczę, sama nie mogę się zebrać do robienia domowych przetworów :(
Usuńczasami lubię inna kuchnię niż nasza, często gotuję jakieś krewetki, chińskie dania itp. ale niestety wiem że nie wszystko się dostanie, a część produktów niestety jest bardzo droga, dlatego raczej nie sięgam po teg typu książki :)
OdpowiedzUsuńWg mnie fajnie zerknąć ze względu na aspekt kulturowy- opowieści o Japonii i jej mieszkańcach, ich podejściu do życia i jedzenia itp. Ale niestety co do cen się zgadzam, dlatego w przypadku jakichś bardziej wymyślnych dań wybieram się do azjatyckiej restauracji- wtedy nie muszę kupować każdego składnika osobno, a mam okazję sprawdzić, czy dana potrawa mi smakuje :)
UsuńSushi próbowałam w tym roku po raz pierwszy, a że lubię surowe ryby to mi podeszło, choć nie wszystko co było podane równało się sobie smakiem :)
OdpowiedzUsuńNo jasne, tyle rodzajów, że zawsze można coś wybrać ;) No ja niestety tym razem źle trafiłam i dość się zniechęciłam ;/
UsuńMoja książka czeka w kolejce na przeczytanie :) Już nie mogę się doczekać, stopniuję napięcie ;)
OdpowiedzUsuńTeż mam kupkę wstydu ;D
UsuńFajnie się zapowiada!
OdpowiedzUsuńNa pewno trafiłaś na jakieś trefne sushi, ja raz jadłam źle przyrządzone i było naprawdę niedobre, a generalnie sushi uwielbiam :)
Możliwe, że było "zleżałe" i umiarkowanie świeże, bo miałam naprawdę trudną noc... :/ Może kiedyś zrobię podejście numer dwa w jakieś naprawdę sprawdzonej restauracji.
UsuńWidziała wiele recenzji, chętnie ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuńDaj znać, jak Ci się podobała :)
UsuńJuż gdzieś w Internetach się na nią natknęłam. Ostatnio pochłaniam książkę za książką, więc dobra passa w tej dziedzinie trwa. Muszę tylko dorwać i tę pozycję. Ciekawe czy by była wersja na Kindle, chyba nie.
OdpowiedzUsuńA japońskie jedzonko? długo by mówić. Uwielbiam niemalże wszystko :) Moje smaki!
Pozdrawiam :)
A ja myślę, że by była ;) Poszukaj dobrze, jestem pewna, że po angielsku znajdziesz, po polsku może być gorzej.
UsuńA jakaś konkretna potrawa, której koniecznie powinnam spróbować? :)
Pozdrawiam również!
Już długi czas myślę o kupnie tej książki
OdpowiedzUsuńNo to może pora ją zakupić? Widziałam ją ostatnio w Biedronce ;)
UsuńJapońska dieta jest zdrowa, szkoda że w Polsce trochę trudno znaleźć do niej składniki :)
OdpowiedzUsuńNa tygodniach azjatyckich w Biedronce czy Lidlu często są ciekawe produkty, niestety, tak jak mówisz - nie wszystkie :(
UsuńWygląda na świetną książkę! Bardzo lubię dbać o zdrowie, a ona mogła by mi nieco pomóc. Koniecznie muszę ją zakupić :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że skoro interesuje Cię zdrowe odżywianie, to warto po nią sięgnąć ;) Można tam znaleźć wiele ciekawych informacji o właściwościach prozdrowotnych różnych produktów.
UsuńCiekawa jestem tej pozycji. Faktycznie, dieta Japończyków jest zdrowsza niż nasza, więc warto czerpać z niej inspiracje :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się :)
UsuńCiekawa recenzja. Nie czytałam, ale zachęciłaś mnie. Japońska kuchnia jest bardzo smaczna i zdrowa:-)
OdpowiedzUsuńCzęsto jesz azjatyckie potrawy? :)
UsuńCzyli wyciągnęłaś z książki coś dla siebie :) Sushi jakieś felerne musiało się trafić, ale na pewno to zniechęca do spróbowania kolejnego...
OdpowiedzUsuńTrzeba sobie radzić, skoro nie mogę odtworzyć dań z książki, to staram się chociaż nimi inspirować ;)
UsuńJa od jakiegoś czasu zajadam tofu :D To świetne źródło żelaza, a że jestem wegetarianką to się przyda :D
OdpowiedzUsuńOoo, to może polecisz jakiś fajny przepis? :)
UsuńKocham sushi. Chciałabym się kiedyś wybrać do Japonii, żeby spróbować wszystkich ich przysmaków :)
OdpowiedzUsuńJa także marzę o podróży do Japonii, pod wieloma względami fascynuje mnie ten kraj :)
UsuńZaciekawiłaś mnie. Chyba skuszę się na przeczytanie tej książki:-)
OdpowiedzUsuńDaj znać, jak Ci się podobała :)
UsuńBrzmi bardzo kusząco. Lubię sushi wiec kto wie. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za inspirację i pozdrawiam :)
Bardzo mi miło, że Cię zainspirowałam :) Pozdrawiam również!
UsuńMnie się wydaje, że to przede wszystkim kwestia genów. Moja babcia w wieku 80ciu lat wyglądała na 50siąt (i miała więcej energii ode mnie ;) ), a miała ojca o azjatyckim pochodzeniu właśnie.
OdpowiedzUsuńGeny na pewno potrafią ułatwić albo utrudnić utrzymywanie młodego wyglądu ;) Ale wszystkiego za nas nie załatwią, warto im pomagać!
UsuńCoś w tym jest: nie znam żadnej grubej Japonki. I wszystkie wyglądają na młodsze niż są w rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńJeśli ciekawi Cię, dlaczego tak jest, to zapraszam do lektury! :)
UsuńZa Sushi nie przepadam, ale mój mąż jest wielkim fanem :)
OdpowiedzUsuńOdważny człowiek :D
Usuń