poniedziałek, 20 kwietnia 2015

To był jeden z tych wieczorów...

Wieczór w aurze niesamowitości

Mała sala, kawiarnia za dnia. Malutka scena w kącie. Mnóstwo ludzi, ścisk że się ruszyć nie da. Krzeseł wolnych brak, siedzimy na podłodze. Godzina 20, gaśnie światło, artysta wchodzi na wysoki taboret postawiony na środku sceny, a za nim klawiszowiec. Zaczyna się koncert. Po pierwszym utworze Marek prosi o popielniczkę: 'Przepraszam bardzo, nie radzę sobie z tremą, muszę się jakoś uspokoić, a środki psychoaktywne są nielegalne, teoretycznie…' Jest tak zestresowany, że nie jest w stanie wyciągnąć papierosa z paczki, tak mu drżą ręce. Wygląda jak mały chłopiec uwięziony w ciele 50-latka. Siedzi z rękami między nogami kurczowo trzymając taboret. Obie nogi podwinięte na belkach u dołu taboretu. Więc przejdźmy dalej: dym, ciemne pomieszczenie, światła skierowane na faceta w garniturze siedzącego na taborecie. Siedzę blisko, widzę jak cały się trzęsie z nerwów. Śpiewa ballady. Nie miłosne, ale o życiu, o śmierci, o zdradach i samotności. Cały czas ma zamknięte oczy. Czasem je otwiera i widać, że praktycznie płacze przeżywając śpiewaną balladę. I tak do końca. ponad godzinę. W przerwach opowiada żart w stylu: 'Musicie mi wybaczyć, ale od września będę reklamował Żywca. Alkoholik niepijący od 5 lat, będzie reklamował Żywca. A potem mam zamiar reklamować Wyborową.' Znów zaczyna śpiewać, mówi ze dedykuje utwór córce, ma 13 lat, ale 13 lat widuje ją tylko w Internecie, dzięki „cudownemu polskiemu sądowi”. No i oczywiście płaci alimenty. Niezwykle wysokie. W przerwach mówi o tym, że „Lalkę” grali wczoraj w nocy. Ci co cierpią na bezsenność: 'chorobę samotności', wiedzą. 'Któż z nas kiedyś nie był Wokulskim?' . Pod koniec dziękuje: 'Ja wasz uniżony sługa, dziękuję za zgromadzenie się w tym jakże dziwnym miejscu.' Cały czas zwraca się do publiczności per przyjaciele i przyjaciółki. Musicie wiedzieć, że w swojej biografii ma próbę samobójczą, powiesił się na drzewie, ale cudem go odratowali. Był alkoholikiem przez wiele lat. Pił kilka litrów wódki dziennie. A nazywa się Marek Dyjak.




bloodandgold

3 komentarze:

  1. Dzięki Tobie byłem przez chwile na koncercie Dyjaka. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Dyjaka. Już od początku wpisu przeczuwałam, że to o nim, ponieważ sama byłam na kilku jego koncertach, gdzie wspominam to jako niesamowite przeżycie. Każdy kto słucha jego piosenek powinien chociaż raz być na jego koncercie.

    OdpowiedzUsuń
  3. skądś to znam :) już wtedy mówiłam, że to świetny i klimatyczny tekst!

    OdpowiedzUsuń